Wstęp do autoterapii

     Jako że jest to pierwszy wpis to jest to będzie on wytłumaczeniem idei stojącej za tym blogiem. Ostatni czas, a zwłaszcza kampania wyborcza skłoniły mnie do dość uważnego śledzenia mediów jednej czy drugiej strony naszej małej „wojny domowej”, a to w połączeniu z rozmowami ze znajomymi o najprzeróżniejszych poglądach skłoniło mnie do sporej ilości autorefleksji. Choć uczciwiej byłoby przyznać, że przed autorefleksją przyszła cała gama gorszych emocji: wściekłości, bezsilności, zwątpienia, wstydu…  dopiero później, po spędzeniu sporej ilości czasu z własnymi myślami jak na rasowego introwertyka przystało przyszedł czas autorefleksji.

Autorefleksja ta jednak nie przyniosła mi olśnienia i pewności, że moja wizja jest „mojsza niż twojsza”. Nigdy nie było mi specjalnie po drodze z konserwatystami i kościołem, jednak dzięki ludziom w moim otoczeniu nauczyłem się szanować wiarę i doceniać dobro jakie z niej może wynikać. Od lat jak ciągnie się przekrzykiwanka ideologiczna w Polsce jak prawie każdy śledziłem ją z mniejszą lub większą uwagą i chcąc nie chcąc angażowałem się w nią emocjonalnie poddając się oburzeniu tym co zrobiła jedna czy druga strona, a jak łatwo się domyślić łatwo uległem polaryzacji i wyskoki jednych znalazły u mnie większy wyraz dezaprobaty, gdy jednocześnie bez większego problemu usprawiedliwiłem w swojej głowie docinki drugiej strony.

W okresie wyborczym straciłem sporo nerwów na całkowicie bezproduktywne śledzenie mediów obu stron i oburzanie się surrealistyczną rozbieżności przedstawianych w nich obrazów rzeczywistości. Do tego doszło uczucie bezsilności rodzące frustrację (a tej mi nie brak i bez tego bo mam dwójkę małych dzieci).

W końcu przyszedł czas autorefleksji której owocem jest ten blog. Potrzebuję wyrzucić z siebie przemyślenia i poczuć, że coś mogę zrobić – bo a nuż ktoś go zacznie czytać i pobudzę w kimś jakieś sensowne przemyślenia. Przy czym na tym etapie chcę zaznaczyć, że nie planuję być autorytetem – co najwyżej pobudzić czyjeś myślenie – bo „autorytetów”, a zwłaszcza takich głoszących z najwyższą pewnością moralną swoje przekonania bez krzty kontaktu ze zwykłym życiem nas szarych śmiertelników.

Próbuję się za to zabrać przede wszystkim dla siebie, aby uporządkować swoje myśli aby mieć kotwicę gdy emocje znowu wezmą górę gdy znowu przeczytam jakieś bulwersujące newsy. Stąd właśnie nazwa bo w mojej głowie jest to swoista metoda autoterapii.

To tyle wstępnej deklaracji – co z tego wyniknie to zobaczymy!

Komentarze